Zastanawiam się jak zacząć opisywać tę książkę z subtelną okładką, emanującą spokojem i radością poranka.
No, cóż powiem otwarcie POWALIŁA MNIE TA KSIĄŻKA.
Tyle sprzecznych odczuć, emocji mną targało, ze jeszcze teraz moje serce bije szybciej.
Larissa Stark, kobieta czterdziestoletnia z kilkunastoletnim stażem małżeńskim, kochająca i kochana żona, wspaniała matka trójki dzieci.
Ma wszystko bezgraniczną miłość męża, wspaniałe dzieci, piękny dom, ustabilizowane życie, grono oddanych przyjaciół. Jest radosna, otwarta na innych ludzi, każdego obdarza uśmiechem, dzieli się swoja radością życia.
Każdy dzień zaplanowany, ustawiony i chociaż nie pracuje Larrisa ma pełne ręce roboty i bardzo mało czasu dla siebie. Ona jest szefem w domu, ona zawozi i przywozi dzieci do szkoły, ze szkoły, na basen, na próbę, na naukę gry na wiolonczeli. Ona szykuje śniadania, obiady kolacje. Mąż zarabia i utrzymuje dom na bardzo wysokim poziomie. Obojgu jest z tym dobrze. Pełna stabilizacja, poczucie bezpieczeństwa. Z boku można podsumować, że mają wszystko i Larrisa jest szczęśliwa.
Jednak " życie to nie przejście przez pole" jak mawiał ojciec bohaterki. Za każdym rogiem może czaić się przypadek, który każe dokonać wyboru, a te w życiu są najważniejsze i najtrudniejsze.
I Larrisę spotkał "przypadek" pod super marketem. Miał na imię Kai, był pięknym, smukłym dwudziestoletnim chłopakiem w skórzanej kurtce, jeździł motorem dukatti.
Larrisa ma wybór, musi podjąć decyzje, ale czy jest na tyle świadoma, że podejmie tę słuszną ? A jeśli każda z nich kogoś skrzywdzi, jaki ma się właściwie wybór? A może wcale go nie ma?
Nic nie jest w tej książce takie oczywiste i jednoznaczne. Oczywiste są tylko emocje targające czytelnikiem. Byłam zła, smutna, śmiałam się z Larrisą, gdy była szczęśliwa. Nie pokusiłam się jedynie o ocenianie jej wyborów, postępowania. Nie umiałam i nadal nie potrafię. Chyba powoduje to zbyt duży ładunek emocji, który mi towarzyszył.
Nie zawsze były to pozytywne odczucia, bo szczerze mówiąc denerwowało mnie przez niemal pół książki roztrząsanie życia wewnętrznego bohaterki ( to było wtedy, gdy czytałam tę część powieści, dziś patrzę na to inaczej). Przebijałam się przez te opisy i wynurzenia trochę zawiedziona autorką "Dziewczyny z Times Square", nic się w tej książce nie działo. Za to późniejsze części przyszpiliły mnie do fotela, właściwie wmurowały mnie w niego, bo nie mogłam się ruszyć aż do ostatniej strony. Każda litera postawiona w powieści jest potrzebna i zamierzona. Simons doskonale buduje nie tylko postaci, ale napięcie. Jest mistrzynią. Przekonałam sie o tym czytając inne jej powieści, ale gdy zaczynałam czytać jakbym o tym zapomniała.
"Pieśń o poranku" jest powieścią o zdradzie, namiętności, miłości, o wyborach, które niosą za sobą konsekwencje. To smutna historia, gdzie żal jest wszystkich bohaterów, bo każdy z nich cierpiał.I można tylko "pogdybać" co by było gdyby... Tylko jaki to ma sens ?
Somons Paullina : Pieśń o poranku. Warszawa : "Świat książki" 2013, 686s.
3 komentarze:
Muszę przeczytać bo może mi się też spodobać. Ksiązki tej autorki może nie są idealne ale emocje gwarantowane!
Masz już ferie?
Ferie mam na szczęście jeszcze przed sobą :)) Od poniedziałku mam prawie labę, bo jednak do szkoły muszę pójść, ale tylko kilka dni. Ferie są dla uczniów, a my ...
Mnie także powaliła ta książka. Odebrałam ją jako współczesny moralitet o istocie Dobra i Zła, a także przypowieść o grzechu, jakim jest Zdrada (przedstawiona w powieści jako najcięższy z grzechów).
Prześlij komentarz